Witam Cię czytelniku na moim trochę odmiennym od innych blogów. Postanowiłam nadać mu formę książki dlatego jeżeli nie śledzisz go regularnie ale odwiedziłeś go po raz pierwszy zachęcam Cię do rozpoczęcia czytania od pierwszego w nim wpisu, który rozpoczyna opowieść o moim spotkaniu z upragnionymi górami. Mam nadzieję, że będzie to dla Ciebie przyjemna lektura. Zapraszam. Komentarze są mile widziane. :D


piątek, 30 sierpnia 2013

Jest cudnie mimo coraz gęściejszej mżawki



Mżawka staje się coraz gęściejsza, ale jeszcze nie ubieram kurtki przeciwdeszczowej. Podoba mi się tak powoli moknąć, poza tym wcale nie jest zimno. Znowu się zatrzymuję by zrobić kilka zdjęć. Moi towarzysze oddalają się coraz bardziej i jakoś wcale mnie to nie martwi. Chcę być sama.
Pogoda staje się coraz bardziej ponura, ale nie moje serce. Ciągle nucąc sobie pod nosem wspomnianą piosenkę idę spokojnie w dół zygzakiem witając wszystkich napotykanych deptaczy słonecznym uśmiechem. W zamian otrzymuje to samo. Jest cudnie mimo coraz gęściejszej mżawki! Po prawej stronie szlaku piękny górski potoczek z wodą czystą jak kryształ.

Później dowiedziałam się od J, że wodę z niego można pić bez obawy. Po lewej stronie las tonie we mgle. Wygląda jakby zażywał sauny, czyścioch jeden. Uśmiech nie znika z mojej twarzy czego nie mogę powiedzieć o moim H, którego właśnie dogoniłam, bo zaczekał na mnie.


- No i masz swoje góry! Zadowolona?
- A ty nie?
- Szczerze?
- Szczerze!
- Z czego mam być zadowolony? Mokro, ponuro, żadnych obiecanych widoków do podziwiania, tylko nogi zaczynają boleć. O! I na dodatek zobacz tam! - wyciągnął rękę w kierunku, w którym zmierzaliśmy - jakiś samochód "wspina się" powoli pod górę głośno warcząc. A miało być tak cicho i spokojnie. Zamknęłam mu usta
buziakiem.
- No teraz lepiej! - objął mnie ramieniem i też się uśmiechnął. Możesz wyciągnąć mi z plecaka moją czekoladę? Zawsze w takich chwilach czegoś sobie życzy jakby chciał się trochę jeszcze dopieścić.
- Tak jest szefie! Już się robi! Odwróć się! Jeszcze coś?
- Chodźmy trochę szybciej! J i K za bardzo się już od nas oddalili. Musimy ich dogonić.
 
- No to chodźmy! - odpowiedziałam.


I już razem schodziliśmy dalej. Ja oczywiście krótkim zygzakiem. Wyglądało to tak jakbym tańczyła wokół H, to oddalając się odrobinkę, to przysuwając się do niego. J i K już czekali na nas przy małej ścieżce na prawo od szlaku, która wiodła do jakichś skał za którymi było małe urwisko, a może duże? Trudno było zgadnąć ponieważ mżawka i podnosząca się coraz gęściejsza mgła uniemożliwiały właściwą ocenę. Po wspinaliśmy się na skały, powygłupialiśmy się odrobinę, popstrykaliśmy trochę zdjęć i wróciliśmy na szlak.

Dalej schodziliśmy już razem w kierunku wodospadu Kamieńczyk. Mżawka przerodziła się w deszcz. Stojąc pod jakimś drzewem wyciągaliśmy w pośpiechu kurtki przeciwdeszczowe z plecaków. Po chwili mogliśmy już iść dalej dosłownie w strumieniach deszczu.   

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Szrenica "zdobyta"

Pierwszy szczyt zdobyty! Hmm!? Nie zupełnie, prawdę mówiąc. Radość z tego "osiągnięcia" jest niestety tylko połowiczna. Zdobyć szczyt, to znaczy wejść na ten szczyt o własnych siłach, jak prawdziwy deptacz, a nie wjechać kolejką. No ale!? :) Mówi się trudno, idzie się dalej. Do prawdziwego deptacza jest mi daleko, bardzo daleko, może nawet nigdy nim nie zostanę. Może!? Hmm! Przecież to zależy ode mnie! - rozmawiałam w myślach sama ze sobą. Jesteśmy na szczycie Szrenicy i właściwie tylko to w tej chwili się liczy - pocieszałam i jednocześnie usprawiedliwiałam samą siebie. Ze szczytu będziemy schodzić pieszo czerwonym szlakiem wiodącym prosto do Szklarskiej Poręby.

Jest po chmurno z małymi przebłyskami słońca. Widoki są przecudne mimo nie ciekawej pogody.
Nie mogę wprost nacieszyć nimi oczu. Na samym szczycie znajduje się jakby kopiec kamieni. Wyglądają jak rozsypane klocki Ducha gór, które na chwilę zostawił dla ludzi, by i oni mogli się nimi nacieszyć. I oni to robią! Tak! Dotykaj ich, wchodzą na nie, przeskakują z jednego na drugi, robią sobie zdjęcia. My też! Cieszymy się przy tym jak dzieci.

Gdy już nacieszyliśmy się tymi atrakcjami, zaczęliśmy powoli schodzić w dół. Ja cały czas odstaję od reszty. Często zatrzymuję się i robię zdjęcia, poza tym chcę odrobinę pobyć z moimi upragnionymi górami sam na sam, chcę czuć ich
magię. Nie jest to wcale łatwe na pierwszym odcinku szlaku. Właściwie to jest to niemożliwe. Za dużo ludzi wokół. Chwilowo miałam wrażenie, że znajduję się nie w górach, a w mieście i to w godzinie szczytu.

Spokojnym krokiem schodzimy coraz niżej. Ja i K schodzimy zygzakiem w dość dużym odstępie od siebie, chłopaki idą razem prosto w dół, żywo rozmawiając o czymś i nie myśląc o kolanach. Szlak wybrukowany jest kamieniami. W duszy żałuję, że nie jest zwykłą leśną ścieżką. Byłoby bardziej naturalnie, ciekawiej i piękniej, bardziej dziko. Przecież właśnie po to idzie się w góry, żeby zderzyć się z tym wszystkim, by poczuć ich magię, niesamowitość i przeżyć dreszczyk emocji jakiego nigdzie indziej nie można doznać. Na tym szlaku brakowało mi tego.

Napotykamy coraz mniej ludzi. Pogoda psuje się coraz bardziej. Żeby poprawić sobie humor zaczynam ni stąd, ni z owąd nucić sobie pod nosem słowa piosenki: "Iść, ciągle iść w stronę słońca!". Czuję się coraz lepiej. Biorę z tej naszej pierwszej wyprawy co się da dla siebie. Obserwuję pobocza szlaku, którym idziemy, ciągle przystając fotografuję wszystko co wpada mi w oko. Mijanym coraz rzadziej turystom odpowiadam uśmiechem na ich uśmiechy. J i K są już bardzo daleko w przodzie, mój H gdzieś między nami. Wszyscy idziemy swoim tempem, nie oglądając się na siebie.

piątek, 16 sierpnia 2013

Wiedziałam, że się nie zawiodę

Doszliśmy do Kolejki Linowej „Szrenica”. Chłopaki podchodzą do kasy i kupują bilety.

- Szybko, szybko! - wykrzykuje J - Zaraz będą mieli przerwę!

Spieszymy się więc do przejścia. Wyciąg krzesełkowy przed którym stanęliśmy jest w ciągłym ruchu. Dwuosobowe krzesełka podjeżdżające od tyłu, na które trzeba szybko i zwinnie usiąść. W całym tym zamieszaniu i pośpiechu H nie myśli o plecaku. Wsiada na krzesełko z plecakiem na ramionach. Klnie po cichu.

- Co jest? - pytam, jednocześnie spostrzegając problem.
- Opuśćcie zabezpieczenie! - słyszymy krzyk z tyłu panów obsługujących kolejkę. Opuszczamy. Jest bezpiecznie ale okrutnie nie wygodnie dla nas obojga.
- Spokojnie, pomogę ci! - mówię do H - Nie denerwuj się!
- Łatwo ci mówić. Taki obciach! - jest wyraźnie niezadowolony. Pomagam mu z plecakiem. Nareszcie! Możemy wygodniej usiąść.
- To wszystko przez ten pośpiech! - mówi zdenerwowany - Nikt mnie nie uprzedził, że trzeba plecak trzymać w ręku przy wsiadaniu na kolejkę! - tłumaczy się.
- No już dobrze, dobrze! Nic się nie stało! Potraktuj to jak przygodę! - uśmiechając się dotknęłam jego ręki. Powoli się wyciszył.

Kolejka spokojnie posuwa się w górę. Nareszcie możemy rozejrzeć się wokół. Jest cudnie! Co za
widoki!? Nawet zapomniałam o moim lęku przestrzeni, a H o swojej niefortunnej przed chwilą przygodzie. Podobało mi się to, co widziałam. Mało powiedziane, to co widziałam zachwycało mnie swoim pięknem. Spod oka obserwowałam H. Widziałam zachwyt i na jego twarzy. Zaczął robić zdjęcia komórką.

Kolejka zbliża się do celu, do górnej stacji znajdującej się w pobliżu Świątecznego Kamienia. Chyba dobrze zapamiętałam. Przygotowujemy się do jej opuszczenia. Zeskoczyłam, ale nie H. Kolejna przygoda! Obsługujący kolejkę zatrzymują ją. << H uratowany! Mój H! Chyba właśnie za to go kocham!? >> - przeleciało mi przez myśl - << Czasami jest taki niezdarny i bezradny jak dziecko. >> Uśmiechnęłam się z czułością do swoich myśli i do niego jednocześnie. J i K, podobnie jak ja, zeskoczyli z ruchomej kolejki bez problemu. Byli rozbawieni zaistniałą sytuacją. Przecież znamy H i jego urocza niezdarność nie jest nam obca. Tym razem i on trzyma się dzielnie i z miną bohatera dnia żartuje sam z siebie. Śmiejemy się już na dobre. J klepie H po ramieniu i wspomina jak to było kiedyś, jeszcze na studiach.

- H, nic się nie zmieniłeś stary! Jesteś taki sam jak zawsze! Ha ha ha!
- No przecież nie jeżdżę kolejką linową codziennie, nie!? - skwitował H komentarz J i też parsknął głośnym śmiechem.
- Zobaczcie tam! - przerwałam im pokazując górę przed nami - Parująca góra!
Po chwili ciszy dodałam.
- Co za fantastyczny widok na przywitanie! Wiedziałam! Czułam to całą sobą, że się nie zawiodę! W tej samej chwili pomyślałam << Portier miał rację! Oglądać góry na obrazkach, a być w górach i ich dotknąć to są dwie zupełnie różne rzeczy. Widzieć je na żywo to naprawdę jest prawdziwa magia. >>

Ruszyliśmy czarnym szlakiem dla pieszych w górę, w kierunku szczytu Szrenicy.

Po drodze kilka przystanków na robienie zdjęć. Co chwilę sama przystaję i fotografuję wszystko co przyciąga mój wzrok. Jestem pełna zachwytu. Jestem szczęśliwa. Podnoszę głowę do góry i spostrzegam, że bardzo zostaję w tyle. Schowałam komórkę do kieszeni i przyspieszyłam kroku.


  

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wierzę, że tak będzie

Śniadanie i już po śniadaniu. Jeszcze tylko dopijamy kawę i ostatnia zmiana planów. Ze względu na niepewną pogodę J i K proponują byśmy na Szrenicę wjechali kolejką linową.

- Kto jest za!? – wykrzykuje J.

Trzy pary rąk podniosły się w górę, tylko moje nie chciały się podnieść, były ciężkie jak z ołowiu. << Zbyt łatwo się poddają, to nie w moim stylu >> - pomyślałam.

- Karolina! Halo! Tu jesteśmy!
- Co!? Ach tak! Jestem, jestem! – uśmiechnęłam się.
- Na Szrenicę wjeżdżamy kolejką linową. Potem czerwonym szlakiem będziemy schodzić do Szklarskiej Poręby. Zgadzasz się?
- A mam inne wyjście?
- Nie, nie masz, jesteś przegłosowana!
- Ha ha ha! Wszyscy zaczęli się śmiać, łącznie ze mną. Tylko, że mój śmiech był trochę jakby na przekór z wykrzywieniem gęby.
- Ha ha ha! – język.

Prawdę mówiąc, to poczułam ulgę. 1362 m. n.p.m. do pokonania w pierwszy dzień dla takich jak ja i H, niedoświadczonych deptaczy, to chyba byłaby lekka przesada? << Hmm?? Czyżbym szukała usprawiedliwienia? >> - przeleciało mi przez myśl - << Wychodzi na to, że jednak boję się konfrontacji z górami, że nie do końca wierzę w swoje możliwości i dlatego tak łatwo zgodziłam się na tą łatwiznę. >> - znowu odpłynęłam myślami na chwilę od reszty towarzystwa.

- Dosyć tego leniuchowania. Komu w drogę, temu czas! – komenderuje K – Za piętnaście minut spotykamy się przed wejściem do pensjonatu już w pełnym „uzbrojeniu”, ok!?
- Ok!
- Rozejść się! – dodała żartobliwie, włączając przy tym uśmiech dziesiątkę.
- Tak jest K! Już się robi! – odpowiedzieliśmy chórkiem i ze śmiechem.

W pokoju jeszcze raz sprawdziłam nasze plecaki. H wziął swój i wyszedł rzucając w pośpiechu:

- Nie każ na siebie czekać zbyt długo! Drzwi trzasnęły i już go nie było.

Przebierając się myślałam o tym, czy nie będę wyglądać jak „uciekający pomidor ze szklarni”? Uśmiechnęłam się do tej myśli. Przypomniała mi kogoś. Niech tam, raz kozie śmierć. Wychodzę! Schodząc do recepcji nagle usłyszałam bardzo zachęcające:

- O!! Właśnie tak powinien wyglądać turysta w górach! Aż miło jest popatrzeć! – z szerokim uśmiechem na twarzy skomentował mój wygląd właściciel pensjonatu.
- Dziękuję! Warto było spędzić tyle czasu w Internecie, by to usłyszeć! Dziękuję bardzo! – odpłaciłam mu najpiękniejszym uśmiechem na jaki mnie było stać.
- Życzę powodzenia i wspaniałej przygody! – dodał.
- Wierzę, że tak będzie! – odpowiedziałam i wychodząc z budynku, zaśmiałam się głośno.

Cała trójka moich towarzyszy stała już na ulicy przed pensjonatem. Żartując i śmiejąc się ruszyliśmy na spotkanie gór. Serce zabiło mi mocniej i jakoś tak radośniej.
  

Już jutro dotknę was!

Po załatwieniu koniecznych formalności w recepcji udaliśmy się do naszego pokoju na drugim piętrze, sąsiadującego z pokojem naszych przyjaciół, a jakże inaczej? Wszyscy byliśmy zmęczeni, a jutro czeka nas przecież pierwsze w życiu prawdziwe deptanie w górach. Dla mnie i H pierwsze, ale nie dla J i K. Oni co najmniej dwa razy w roku po tygodniu spędzają w górach na deptaniu. Mieszkają w Trójmieście. Góry są więc dla nich odskocznią i potrzebną jak każdemu zmianą klimatu. Oboje kochają góry.

Pokój okazał się być przytulny, skromnie, ale ładnie urządzony. Było w nim wszystko czego potrzebowaliśmy. Postawiliśmy bagaże obok szafy.

- Ja pierwszy robię prysznic! – słyszę głos H, gdzieś za plecami.
- Nie mam nic przeciwko temu. – odpowiedziałam cicho podchodząc do okna. Otworzyłam je na oścież i zaczerpnęłam pełną piersią dopiero co „wypranego” deszczem, górskiego powietrza. Było takie rześkie, że poczułam zawrót głowy. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam ICH cień w mroku, ciemniejszy od nocy i wcale nie tak daleko od naszego pensjonatu, jak mi się wydawało. Wiały chłodem, tajemniczością i grozą. Niesamowity, tak bardzo oczekiwany przeze mnie widok, od którego nie mogłam oderwać oczu.
 
- Tak bardzo marzyłam o naszym spotkaniu – rzuciłam półgłosem w mrok - już jutro dotknę was! Czy będziecie dla mnie łaskawe? Czy ja okażę się ....... ? – nie dokończyłam.
- Mówiłaś coś kochanie? – przerwał mi H.
- Nic do ciebie!
- To z kim rozmawiasz? – słyszę głos H tuż za sobą, jednocześnie czuję jego cmoknięcie w szyję.
- Jak to z kim? Z nikim! Przywitałam się tylko z górami – uśmiechnęłam się – widzisz je?
- Widzę przede wszystkim ciebie, moja alpinistko. Ha ha ha! – śmiejąc się cicho, cmoknął mnie znowu.

Zawsze mnie cmoka, w domu gdy jesteśmy sami, w sklepie i na ulicy. Nie może przejść obok mnie, żeby tego nie zrobić i nie ważne ile razy na dzień. To chyba jest jego hobby? – uśmiechnęłam się do swoich myśli – obsypywać mnie buziakami. Szczerze mówiąc, lubię to. Wiem, że mnie kocha i że na te góry zgodził się tylko dla mnie.

- Weź prysznic i idziemy spać. Jutro czeka nas „chrzest bojowy”, musimy się porządnie wyspać.
- Tak! – zamyśliłam się.
- Wiesz, o której serwują śniadanie? – wyrwał mnie z zamyślenia.
- Między ósmą a dziesiątą. Umówiliśmy się z J i K na ósmą trzydzieści, nie pamiętasz? Zaraz po śniadaniu przebieramy się i wyruszamy w góry. Jutro będziemy zdobywać Szrenicę, to góra na której rysy utulone w mroku właśnie teraz patrzę - 1362 m. n. p. m. - znowu się zamyśliłam.

- Przestań już się gapić przez to okno! - słyszę z głębi pokoju - nie jesteś zmęczona?
- Jestem, ale jakoś nie mogę spać. Mam zostawić otwarte okno?
- Tak!

Wzięłam prysznic i położyłam się spać. Długo jednak nie mogłam zasnąć i wcale nie dlatego, że łóżko było nie wygodne, nie! Czułam się jak przed pierwszą w życiu randką. Byłam podniecona i pełna obaw. Żałowałam, że nie będzie to randka z Beskidami. To je miałam wpierw spotkać, do nich tak bardzo tęskniłam. Zasypiałam z uczuciem zdrady.

Góry witają nas deszczem


Trasę z Hamburga do Zgorzelca pokonaliśmy bez przeszkód. Całą drogę dopisywały nam dobre humory i piękna słoneczna pogoda. Rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki na przemian z płynącymi z radia wiadomościami. Nawet się nie obejrzeliśmy, a już przekroczyliśmy granicę i znaleźliśmy się w Polsce. Zatrzymaliśmy się gdzieś po drodze do Jeleniej Góry by coś zjeść i spojrzeć po raz pierwszy na mapę. Otworzyłam drzwi samochodu i stanęłam na rozgrzanym słońcem parkingu.

<< Co za uczucie!? Chciałoby się przytulić tę ziemię do serca. >>  Pomyślałam sobie, chociaż był to tylko parking wylany asfaltem. Swoim zwyczajem, przymknęłam oczy i podniosłam głowę do góry, kierując twarz w stronę słońca, rozłożyłam ręce szeroko i przywitałam się z Polską. Poczułam delikatny i ciepły dotyk słonecznych promieni. Uśmiechnęłam się jakbym dostała cały świat w prezencie. :D

Przestudiowaliśmy opis trasy do Szklarskiej Poręby i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda nadal dopisywała, dzięki czemu mogłam podziwiać piękne widoki z za szyby samochodu. W tych okolicach Polski byłam pierwszy raz, chociaż samą Szklarską Porębę znałam z zimowych wypraw na narty z czasów gdy jeszcze mieszkałam w Kraju. Raz jeden, pamiętam jak przez mgłę, spędzałam w niej też letnie wakacje. Musiały być niezbyt ciekawe, bo zapamiętałam z nich jedynie wodospad Kamieńczyk. :)


Szybko zbliżaliśmy się do Jeleniej Góry, o którą zahaczyliśmy tylko trochę. Musnęliśmy ją zaledwie od zachodniej strony. Drogowskaz wskazywał Piechowice i Szklarską Porębę w prawo, skręcamy. Już od jakiegoś czasu obserwuję widoczne na horyzoncie góry. Nie pamiętam od którego momentu naszej podróży zaczęłam je widzieć. Myślami byłam przy nich, drżałam z emocji i z przejęcia i żałowałam tylko, że to nie są Beskidy. W głębi duszy bałam się ich, a jednocześnie bardzo pragnęłam spotkania z nimi.

Nagle pogoda się zepsuła, zaczął padać rzęsisty deszcz, zrobiło się ciemno.
- No, no! Pogoda nie zapowiada się nam najlepiej! – stwierdził mój miły.
- Nie marudź. Podobno w górach tak jest! Nagłe zmiany pogody w górach to normalka, czytałam o tym – mądrowałam – właśnie dlatego trzeba mieć w plecaku ciuchy przeciwdeszczowe i polary aby nie zmoknąć i nie zmarznąć, gdy nagle zacznie padać deszcz lub temperatura bardzo się obniży nawet gdy jest to środek lata. To są góry kochanie, GÓRY! – podkreśliłam i uśmiechnęłam się jakby już do nich.

Znowu telefon. To dzwoni nasz przyjaciel. Jest już bardzo zniecierpliwiony. Nie może się nas doczekać.

- Spokojnie! Zbliżamy się do celu.
- To ja wyjdę was spotkać na główną drogę, żebyście nie błądzili. Wypatrujcie mnie przy niej.
- Ok! Jeszcze chwilę jedziemy.
- Widzę go! Stoi tam, pod parasolem – wskazuję ręką w prawo.
Zatrzymujemy samochód, J wsiada, zatrzaskuje drzwi samochodu i mówi tylko:
- Witam was! Co za paskudną pogodę nam przywieźliście z sobą!?
- Jak zawsze! Stwierdziliśmy z H jednocześnie. Zaczęliśmy się śmiać. Tak się składa, że zawsze, gdy przyjeżdżamy do Polski, ona wita nas deszczem.
- Skręcamy w lewo, teraz w prawo - komenderuje J - i znowu w prawo, prosto, a teraz ciut w lewo i już jesteśmy na miejscu. Wjeżdżaj na to podwórko H i zaparkuj. Zanim rozpakujecie bagaże i pójdziecie do recepcji, zjemy wpierw kolacją. K już czeka na nas w restauracji.

Wbiegliśmy szybko po schodach uciekając przed deszczem i ... . Dopiero teraz zaczęliśmy się witać,
przytulać i ściskać nawzajem i robić trochę zamieszania. Żartom, uśmiechom i rozmowom nie było końca. Znamy się przecież tak długo i tak dobrze. To jest stara i sprawdzona przyjaźń, taka na dobre i na złe. Jedząc wspólną kolację cieszymy się jak dzieci, planujemy jutrzejsze deptanie. Za restauracyjnym oknem pensjonatu pada rzęsisty deszcz. :D
 

Zanim spełnią sie moje marzenia

Przygotowania trwają. Wchodzę na różne strony internetowe, by się dowiedzieć jak powinien wyglądać prawdziwy deptacz w górach, biegam po sklepach i kupuję, kupuję, kupuję. Jestem przy tym tak podniecona i przejęta, że wszystkim sprzedawcom wokół opowiadam o czekającej mnie przygodzie. Uśmiechają się tylko i chętnie służą radą. Na koniec życzą mi powodzenia. Chyba zostawiłam u nich majątek. Ha ha ha!

Nie możemy przecież gór lekceważyć. Co prawda goście swoje prawa mają, ale ma je też i gospodarz. Mamy gościć w górach cały tydzień. Planowaliśmy dłużej, ale stanęły nam na przeszkodzie bardzo ważne sprawy nie cierpiące zwłoki. Byliśmy więc zmuszeni nasz wyjazd w góry przełożyć o całe dziesięć dni, mimo iż byliśmy już na urlopie i szczególnie ja tęskniłam już za górami jak Julia za Romeem, tęskniłam za Beskidem Śląskim. W związku z tym wszystko uległo zmianie, łącznie z nazwą gór, które w pierwszej wersji chciałam głównie ja odwiedzić. Trudno, mówi się, idzie się dalej. Góry, to przecież góry, muszą być wszędzie, jeżeli już nie takie same, to magiczne, skąpane w niepojętym pięknie – pomyślałam sobie - i okazało się, że miałam rację, ale o tym potem.

Wszystko spakowane, mieszkanie na tip-top wysprzątane. Zawsze tak robię przed podróżą. Chcę wracać do czystego domu, by móc po podróży od razu odpocząć. Rzucam jeszcze ostatni raz okiem na całość, zamykam drzwi i w drogę. Nareszcie jedziemy!

Nie, nie nareszcie! Dzwoni telefon. Znowu zmiana planów. Musimy zahaczyć o Sztokholm. Jedziemy, mus to mus, nie ma innej rady. Następne pół dnia opóźnienia do spotkania z wami, góry moje góry, ale to moja strata – myślałam sobie, może w przyszłym roku to odrobię. Tak bardzo już za wami tęsknię. Nie mogę się doczekać spotkania z wami.

Sztokholm mamy już za sobą, musimy teraz do Hamburga niestety. Mus to mus – znowu szepczę sobie pod nosem, cierpliwości dziewczyno, cierpliwości. Co jak co, ale cierpliwość to ja mam stoicką. Uspokajam się, wyciszam, gawędzę z moim ukochanym. Spokojna muzyka z radia zagłusza szum silnika. Mimo wszystko jesteśmy w świetnych humorach. Całujemy sobie nawzajem dłonie, uśmiechamy się do siebie i do czekającej nas przygody. Jeszcze tylko ten Hamburg i już potem tylko my i góry i nasza przygoda z nimi. Ciekawe jak będzie, ciekawe czy dam radę?

Następne dwa dni w Hamburgu, które spisuję na straty. Nie tak miał wyglądać mój urlop. Trudno i to zniosę ........., dla was moje piękne. Tydzień to dużo czasu, będzie dobrze, będziemy mieli dużo czasu by się poznać i zaprzyjaźnić. Telefon!
- No gdzie jesteście? – słyszymy zniecierpliwionych przyjaciół – czekamy na was.
- Gdzie? Które góry w końcu wybraliście?
- W Szklarskiej Porębie – słyszymy – w Beskidy wybierzemy się w przyszłym roku, ok? My mamy też tylko tydzień wolny, potem musimy do Berlina, a stąd będzie nam bliżej.
- Ok! Może być Szklarska Poręba. Jesteśmy już po drodze, właśnie wyruszamy z Hamburga.
- To rezerwujemy dla was pokój! I do zobaczenia wieczorem, już przy kolacji.

Jeszcze tylko ostatnie tankowanie i w drogę, kierunek Polska! Nareszcie – odetchnęłam z ulgą, chociaż nie kryłam rozczarowania, że spotkam nie te góry, do których tak bardzo tęskniłam i okazuje się, że nadal będę tęsknić. Trudno! Co się odwlecze, to nie uciecze. :)

- No to w drogę, na przywitanie przygody! - powiedziałam z uśmiechem.
- W drogę! Zapnij pas. Samochód ruszył. Serce nareszcie zabiło mocniej, z radia popłynęła cicha muzyka.


Wszystko jest możliwe

Góry stały się prawdziwym sprawdzianem dla mnie. To było nie tylko spełnienie moich marzeń, to było potwierdzenie, że wszystko jest możliwe do osiągnięcia, gdy tylko człowiek tego bardzo chce. A ja chciałam, bardzo chciałam odzyskać dawną sprawność. I udało się, odniosłam pełne zwycięstwo, bo myśl, że może być inaczej zawsze dusiłam już w samym jej zarodku. Czasami samą mnie zdumiewała siła jaka tkwiła we mnie. A skoro siła ta była i jest we mnie, to jest ona także w każdym człowieku, wystarczy tylko w to uwierzyć.

Do pracy po mojej chorobie wróciłam już siedem lat temu i przez cały ten okres tylko raz chorowałam tak, że byłam zmuszona zostać w domu - przeziębienie z wysoką gorączką w parze uwięziło mnie w nim. Inne dolegliwości nie były w stanie pokonać mojego uporu, byłam silniejsza od nich, nie pozwalałam im zwalić mnie z nóg. Może to głupie z mojej strony, że tak siebie samą "torturowałam" własnym bólem, ale czy nie byłoby większą głupotą pozostać w domu i pozwalać chorobie się rozwijać? Czy gdybym usiadła tylko w fotelu lub położyła się do łóżka, ból byłby wtedy mniejszy, a ja wyzdrowiałabym szybciej?

Już dawno zauważyłam, że największym wrogiem mojego wyzdrowienia był bezruch, albo zbyt mało ruchu. Gdy tylko przestawałam ćwiczyć, chodzić na moje długie, kilkukilometrowe spacery każdego dnia, ból się nasilał i próbował mnie obezwładnić. Zmuszałam więc moje ciało do tego ruchu mimo sztywności i tak okrutnego czasami bólu, że łzy same z oczu wypływały. W chwilach krytycznych zdarzało się, że jak zardzewiały robot nie mogłam zrobić jednego kroku więcej. Stawy, mięśnie i ścięgna przestawały funkcjonować. W takich momentach ogarniała mnie panika, ale tylko przez chwilę. Instynkt podpowiadał mi, że panika jest moim wrogiem, rozum mówił zachowaj spokój i zimną krew a dasz radę. Zamykałam więc oczy i zbierałam się w sobie, koncentrowałam się nie na bólu, a na drodze, którą miałam do pokonania. Wiedziałam już z doświadczenia, że najtrudniejsze będą te pierwsze kroki po takim ataku, ale muszę je zrobić mimo iż wycisną ze mnie zimne krople potu i sprawią nieopisane cierpienie. Wiedziałam, że gdy pokonam pierwszy kilometr, to drugi będzie łatwiejszy, trzeci rozgrzeje mnie, a każdy następny przynosić będzie coraz większą ulgę. Katowałam więc siebie bezlitośnie mając przed oczami nagrodę, w którą mimo chwil załamań bardzo wierzyłam - powrót do zdrowia - i stało się.
 
Wędrując w górach pokonywałam siebie, a raczej wroga, który od tylu lat zamieszkiwał we mnie. Dzisiaj nie jestem od niego tak do końca wolna, ale mogę normalnie żyć bez przeciwbólowych tabletek. Po wyprawie w góry stałam się jakby bardziej zwinna i elastyczniejsza, bo tam wprawiałam w ruch każdą cząsteczkę mojego ciała, dotleniałam każdą komórkę oddychając kryształowo czystym powietrzem i wzmacniałam psychikę poddając się ich magii, podziwiając piękno krajobrazów i zdumiewając się drogą jaką pokonywałam każdego dnia przez siedem dni.
 

Spełnione marzenia

Już od tygodnia depczę po górach. Jest cudnie, a ja jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Gdyby jeszcze rok temu ktoś mi powiedział, że wakacje spędzę w górach na wędrówkach po nich to uśmiechnęłabym się tylko z niedowierzaniem ... , a jednak! A jednak, to co jeszcze nie tak dawno wydawało mi się niemożliwe, dzisiaj spełniło się. Przezwyciężyłam samą siebie, wygrałam walkę z moimi dolegliwościami i pokonuję górę za górą. Co prawda daleko mi jeszcze do "kozicy górskiej" :), ale przecież nigdzie nie jest napisane, ze muszę nią być. Wystarczy, że spełniło się moje marzenie. To tak naprawdę jest najważniejsze – spełnione marzenie o powrocie do normalnego życia. Wiara rzeczywiście czyni cuda! Upór i determinacja zostają nagrodzone i to z nawiązką.:)